No i kolejnym ważnym aspektem u mnie jest kolor. Kocham czerwienie i fuksje. Co ja poradzę, że w nude wyglądam jak jakaś Topielica, a w cukierkowym różu jak plastikowa lala? Nic nie poradzę. A wszystkie plastikowe lale przepraszam, że się do nich porównuję, wiem jestem tego niegodna.
Jedną z moich pierwszych odważniejszych szminek była właśnie ta:
Moja mała miłość, ale jakaś cudowna to ona nie jest ;)
Podobno miała cudownie nawilżać, bo jak widzicie na pierwszym zdjęciu jest lekko cieniowana, tzn. zmieszana jakaś pomadka ochronna z kolorem, ale nie nawilża. Krzywdy nie robi, taka dosyć neutralna jest.
Kolor dla mniej odważnych, które chcę spróbować jest idealny, bo lekko transparenty. Nie mamy tu mocnego napigmentowania i krycia.
Wady są, ale ja ją kocham.
Na moich ustach prezentuje się tak:
Zdjęcia całej twarzy nie mam bo:
1. Wyglądam bardzo niewyjściowo.
2. Muszę ogarnąć włosy, bo wyglądam jak lama.
3. Muszę ogarnąć siebie, jakoś zacząć się malować i inaczej ubierać.
Bo to ma znaczenie ;)
Więc wysyłajcie mi w komentarzach motywacyjne kopniaki, żebym jakoś się zawzięła i ogarnęła.
A jakie są Wasze ulubione odcienie szminek?
Buziaki!!!
Pozytywna28